Otwórz wyszukiwarkę
Zamknij wyszukiwarkę
Zaloguj się
Zaloguj się do konta golfisty

Pedryc: życie to nie tylko golf

Po obfitującej w medale karierze amatorskiej, po czterech latach gry i studiów w USA, Alejandro Pedryc przeszedł na zawodowstwo i w czwartek zadebiutuje w Challenge Tour. O tym, czego się nauczył za oceanem, o roli psychiki w golfie, ale też o życiu prywatnym opowiada w rozmowie z Anną Kalinowską.

Skąd dość nagła decyzja o przejściu na zawodowstwo?
Mimo skończonych studiów rzeczywiście planowałam zostać jeszcze rok w USA, jednak gdy okazało się, że Rosa Private GC zorganizuje turniej Challenge Tour, to otworzyła się przede mną wielka szansa. Organizatorowi przysługuje sporo dzikich kart do rozdania nie tylko na ten turniej, ale też inne wydarzenia ligi. Miałem szczęście znaleźć się w gronie osób, którym jedną z nich zaproponowano i… w czwartek zaczynam Challenge de Cadiz, a potem wystartuję w Czechach.
Łącznie między 5 a 8 turniejów Challange Tour przede mną. Lato będzie im podporządkowane, a kalendarz ewentualnie uzupełnię startami w Pro Golf Tour. Natomiast oficjalnie debiutem w roli pro był udział we Floating Garden Szczecin Open. W dogrywce o zwycięstwo pokonał mnie Kamil Tatarczuk.

Ten dodatkowy rok w USA już niewiele by chyba zmienił w Twoim golfie, prawda?
Trenerzy namawiali bym został, bo potrzebowali doświadczonego członka drużyny, do której zaraz dołączy sporo nowych graczy. Na pewno byłby to wartościowy czas, ale wybrałem powrót do Polski. W Stanach musiałbym grać dosłownie idealnie, aby mieć jakąkolwiek szansę znalezienia się w rankingach PGA TOUR University, które zapewniają punkty przy przejściu na zawodowstwo. Za duże ryzyko do wzięcia, bo może nie grzałem ławy, ale super wyników w USA też nie miałem. Nie mam żalu, bo wynika to faktu, że stanowiłem część naprawdę mocnej ekipy i ciężko było się przebić. Na szczęście, gdy na każde kolejne lato wracałem do Europy, to grałem dobrze, więc to dawało mi pewność, że to nie ja za oceanem gram gorzej, tylko poziom jest tak wysoki. Dużo doświadczenia z USA wyniosłem, byłem pod skrzydłami dobrych trenerów.

Jakie masz oczekiwania wobec debiutu w Challenge Tour?
Czy wierzę, że mogę wygrać? Tak. Czy jadę z nastawieniem, że wygram? Nie. W pierwszym roku będę akceptował wszystkie wyniki, jakie uzyskam, bo najważniejsze będzie doświadczenie. W Stanach nauczyłem się, że oczekiwania wobec wyniku, to niepotrzebna presja, którą nakładamy sami na siebie. Chcę trzymać poziom, zagrać jak najlepiej, mieć kontrolę nad swoją grą, ale nie robić sobie ciśnienia na wynik.

A trzymać swój poziom to co dokładnie dla Ciebie znaczy? Z występów w Polsce pamiętamy, że Twój poziom często oznaczał, że z pewną lekkością wygrywałeś prawie wszystkie turnieje…
To prawda, ale nie z taką łatwością, bo byłem po prostu w formie i dobrze się czuję w Polsce. Wciąż jeszcze łatwiej mi tutaj o nastawienie mentalne, w którym jadę na turniej z założeniem, żeby go wygrać. Też łatwiej mi się gra na stosowanej w Europie trawie bent. Większość lat jednak tutaj grałem i łatwiej mi przewidzieć, jak się piłka zachowa na bencie i jestem pewniejszy co do moich decyzji. Na amerykańskiej bermudzie piłka nieco inaczej wygląda, jest dużo różnych „lies”, co jest też ciekawe. Greeny są zupełnie inne. Fajnie, że miałem okazję zdobywać doświadczenie na obu gatunkach.

Czego najważniejszego się nauczyłeś w USA, jeśli chodzi o golfa?
Poprawiłem swoje umiejętności, ale największy progres dotyczył strategii i gry mentalnej. To taki niewidoczny człon, ale na nim właśnie opiera się golf zawodowy. Zrozumiałem też, że na najwyższym poziomie chodzi o jakość treningu, a nie ilość. Potrzebowałem czasu, aby to zobaczyć, bo na samym początku w USA po prostu „rzuciłem się” na obiekty treningowe. Z pasji, a nie z obowiązku, spędzałem tam długie godziny. Tylko mimo największej miłości do golfa jeśli będziesz spędzać 8 godzin dziennie na polu, to tylko zwiększa się zmęczenie, zmniejsza koncentracja, a gdy nie idą za tym wyniki, przychodzi frustracja. Teraz wiem, że na każdy trening trzeba mieć plan, iść go wykonać, a potem… widzieć, że życie to nie tylko golf.

To także związek z Niemką Chiarą Horder, zwyciężczynią zeszłorocznego Women’s Amateur Championship..?
Haha, dokładnie. Z Chiarą znamy się z Texas Tech University, gdzie studiowaliśmy razem dwa lata, a potem ja przeszedłem do Mississippi State University, pewnie przykładając się do jej decyzji o wybraniu tej szkoły na drugi etap studiów. W momencie gdy chciała zmienić uczelnię, to Mississippi było na 5 miejscu „okienka transferowego” jeżeli chodzi o drużynę kobiet. Przeniosła się zatem do nas i choć jej pierwszy rok w Mississippi nie był super pod względem startów indywidualnych, to kobieca drużyna zakwalifikowała się do Nationals, wygrywając przy okazji mistrzostwa konferencji SEC, co było świetnym osiągnięciem. Chiarze został rok w USA, a potem będzie dzieliło nas już tylko 9 godzin drogi z Warszawy do Monachium. 

Po wygranej Women’s Amateur Championship dostała prawo gry w czterech Majorach, z czego w dwóch mogłeś sprawdzić się jako caddie. Jak poszło?
Patrząc na wyniki, to nie za dobrze, ale zawsze wszystko to wina caddiego, więc było na kogo zwalić. Cieszę się, że mogliśmy razem to przeżyć i wierzę, że czuła się dzięki mojej obecności komfortowo. Teraz zagrała w US Open, po czym przyleci do Europy, więc jakoś na początku lipca planujemy się zobaczyć. Ale żeby nie było – caddiowałem ostatnio koledze w US Open Qualifier i wygrał, więc chyba jednak nie jestem takim złym caddiem!

A kto będzie Twoim caddiem w tym roku?
Wojtek Chyliński. Pytałem wcześniej Kubę Dymeckiego, który ma już doświadczenie w caddiowaniu Mateuszowi Gradeckiemu w Challenge Tour oraz Andrzeja Wierzbę, ale oni teraz pracują, więc ciężko byłoby im te wyjazdy na turnieje pogodzić. Z Wojtkiem znamy się od lat z Sobieni, a akurat ma czas i ogromne chęci oraz motywację, więc to bardzo dobrze się zapowiada.

Dorota Zalewska wspominała, że mimo wsparcia ze strony PZG bez sponsora będzie jej ciężko utrzymać się w Ladies European Tour. Czy Ty też masz takie obawy?
Rozmawiam z kilkoma osobami, których firmy mogłyby zostać moimi partnerami, także jestem dobrej myśli. Pieniądze w golfie zawodowym są bardzo ważne, więc działam, aby zapewnić sobie finansowanie.

Ukończyłeś studia z rachunkowości, więc jest szansa, że będziesz dobrze zarządzał budżetem.
Jak będzie niewielki to nie będzie to trudne! Oficjalnie licencjat mam z finansów (tytuł to bachelor of business administration), a excel to moja miłość. Tak już odstawiając żarty na bok, to studia bardzo mi się podobały. Było szereg tzw. electives, czyli typowo akademickich zajęć do wyboru, ale ostatnie lata to już koncentracja na bardziej matematycznych przedmiotach, które przypadły mi do gustu. Miałem kilku świetnych profesorów, a pani od matematyki tak mnie polubiła, że przyjechała nawet na turniej mi kibicować. To było szalenie miłe! Jestem wdzięczny, że mogłem ukończyć studia w USA, bo jedna kontuzja może przekreślić karierę sportową i wtedy będzie się liczyła właśnie edukacja.

Runda życia przed czy za Tobą?
Już za mną. Dziadek jednego z kolegów z drużyny zaprosił nas do Augusta National. To było spełnienie marzeń. Po tylu latach oglądania Masters zna się przecież każdy dołek, a pod koniec lutego dostałem szansę tam zagrać. Warunki były koszmarne, bo przechodził jakiś monsun, ale liczyło się tylko to, że jestem na Auguście. To miejsce przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Kompletnie przeoczony, w lejącym deszczu grałem, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. I nawet nieźle zagrałem – 73 uderzenia! To był najpiękniejszy dzień mojego życia!

A jakie były najważniejsze momenty w USA?
Gdy przyszedłem do Texas Tech University to golfowa reprezentacja Red Raiders była numerem 2 czy 3 w Stanach. Poprzeczka zawieszona nade mną wysoko. Chciałem grać, a zderzyłem się z brutalną sportową rzeczywistością. Była frustracja, smutek i samotność. Bo w Stanach jest tak, że jak masz wyniki, grasz dobrze, to ludzie są wokół ciebie, a jak idzie ci gorzej, to jesteś skazany sam na siebie. To był dla mnie ważny moment. Cenna była i jest znajomość z Ludvigiem Abergiem.

Kiedyś najlepszym światowym amatorem, teraz zawodowym nr 6 na świecie….
To, jak Ludvig wszedł do świata zawodowego golfa i szybko piął się w górę mi pokazało, jak istotna jest psychika w tym sporcie. On nigdy nic o sobie nie mówi, nie przechwala się, ale ma taką cichą, szczerą pewność siebie. Czujesz tę energię od niego. Dużo się od niego nauczyłem. Obserwując go zamieniłem ilość treningu na jakość i nauczyłem się oddzielać golf od życia prywatnego. Ja przez pierwsze 2 lata na uczelni spędzałem większość czasu na polu. Ludvig przyjeżdżał na 2-3 godziny, po czym przekręcał kluczyk od szafki w szatni i to był koniec tematów golfa. 

Jak się ma tak wielką pasję, to ciężko się oderwać głową od golfa…
Pracuję z psychologiem m.in. nad tym, aby minimalizować temat golfa poza polem. Gdy jestem na treningu czy turnieju, to wiadomo – sto procent skupienia na sporcie. Ale poza, staram się umysł zająć czymś innym. Nie myśleć o golfie, nie przeglądać jak wariat livescoringu z turniejów. Wiadomo, że czym innym jest zobaczyć, jak znajomym poszło w ważnym turnieju, ale czym innym myślenie non stop. Dla zdrowia psychicznego staram się robić różnorodne rzeczy. Spędzić czas z dziewczyną. Spotkać się ze znajomymi. Pograć na gitarze. 

Dlaczego postanowiłeś po dwóch latach przenieść się z Texas Tech do Mississippi?
W Teksasie nie miałem możliwości rywalizacji w turniejach. Z 13 zawodników tylko 5-6 jeździło na zawody, więc ciężko mi było się załapać. Trener mi szczerze powiedział, że inaczej wyobrażał sobie moje miejsce w drużynie i zasugerował, abym przeszedł do uczelni, która da mi większe szanse rywalizacji. Te słowa były ciężkie do zniesienia, ale z biegiem czasu wiem, że transfer do Mississippi State University to była dobra decyzja. 

Trener i asystent byli świetni, a ja nawiązałem tam szereg przyjaźni, w tym głównie z kolegą z USA i ze Szwajcarii. Wszyscy mamy aspirację, by grać zawodowo, motywujemy się, ale znaleźliśmy czas i fun z tego, by robić razem inne rzeczy niż tylko trenować. Wreszcie były jakieś inne sporty jak ping pong, wycieczki, seriale, ale i wdrożenie się w kulturę południowoamerykańską, a zatem nawet wieczory z muzyką country. I przez tę atmosferę w drużynie na pewno lepiej zapamiętam Mississippi. Mimo że to małe miasto, w którym się nic nie dzieje, ale można być bliżej z ludźmi. Paradoksalnie pod względem golfowym dało mi to więcej niż Teksas.

Dziękuję za rozmowę i trzymam mocno kciuki za karierę zawodową!
Ja również dziękuję i to jest dobry moment, aby podziękować całemu PZG za te lata wsparcia. Od 2013 roku jestem w kadrze i gdyby nie związek, to nie miałbym szansy na taki rozwój, nie mógłbym marzyć o studiach w USA. Każdy trener kadry narodowej po kolei – najpierw Mike O’Brien, dalej Alvin Brasseaux, a teraz Tomek Wiśniewski, wierzyli we mnie i dawali szansę. Wszystkie największe osiągnięcia, na czele z udziałem w mistrzostwach świata, to były te z orłem na piersi. Jestem bardzo za to wdzięczny. Jeśli teraz mógłbym w czymś pomóc juniorom, to jestem w gotowości, bo nie chodzi o to, aby o sile danego sportu decydowało jedno nazwisko, a żebyśmy wychowali jak najwięcej nowych zawodników. 

Fot. w galerii – archiwum prywatne Pedryca
Fot. główne – Shots on the Fairway




Więcej aktualności

Partner Strategiczny

Partner Generalny

Zarezerwuj TEE TIME
Dostępność WCAG