Otwórz wyszukiwarkę
Zamknij wyszukiwarkę
Zaloguj się
Zaloguj się do konta golfisty

Jakub Dymecki o pełnym sukcesów sezonie i studiach w USA

Jakub Dymecki to jeden z czołowych reprezentantów kadry narodowej. 21-letni wychowanek Tokary Golf Club ma na swoim koncie niezliczone starty w Polsce i sukcesy w rywalizacji międzynarodowej. W 2020 roku zdobył m.in. tytuł wicemistrza kraju, srebro MP match play, brąz mistrzostw Słowacji juniorów do lat 21, a wraz z drużyną triumfował w European Team Shield Championship. Przed odlotem do USA i powrotem na trzeci rok studiów w William Woods University w Fulton, podsumował miniony sezon oraz opowiedział o oczekiwaniach wobec nadchodzących miesięcy.

Jak zaczynasz 2021 rok?
Pracowicie. Mimo, że pola są zamknięte, a na Pomorzu leży śnieg, to ćwiczę w garażu, gdzie zaaranżowałem nieco miejsca, ustawiłem matę z siatką i analizuję swój swing. Mam sporo do udowodnienia, szczególnie za oceanem, więc jeszcze przed zaplanowanym na 17 stycznia odlotem do USA trenuję. Chcę mocno zacząć zbliżający się sezon.

Wydaje się, że miniony był dla Ciebie całkiem dobry. Jakbyś podsumował ten zwariowany 2020 rok?
Jeśli mam być szczery, to ten cały koronawirusowy zamęt i lockdown wykorzystałem na swoją korzyść. Zaczęło się oczywiście od wielkiej niewiadomej. Przed wybuchem epidemii udało się rozegrać jedne akademickie zawody. Początkowo dostaliśmy informacje, że z powodu wirusa odwołane zostaną wyższe ligi akademickie na czele z NCAA, ale przede wszystkim zamrożone będą sporty, takie jak futbol czy koszykówka. Miałem z tyłu głowy, że golf, jako sport uprawiany na świeżym powietrzu i z zachowaniem dystansu, nie zostanie tak dotknięty pandemią. W marcu wiadomo już było, że cały sezon w USA zostaje odwołany, a my-studenci zagraniczni dostaliśmy opcję nauki zdalnej. W połowie marca poleciałem do rodzinnego Gdańska. Wróciłem do domu i ćwiczyłem zarówno aspekty techniczne, jak i mentalne. Trenowałem w ogrodzie, gdzie urządziliśmy sobie matę i siatkę, co wystarcza do ćwiczenia swingu. Pola były jeszcze zamknięte, ale nie siedziałem z założonymi rękami, tylko szlifowałem technikę. To potem owocowało w turniejach rozegranych w Polsce.

Z jakich startów w 2020 r. jesteś dumny? Które będziesz najmilej wspominał?
Jestem zadowolony z całego sezonu i to pod wieloma aspektami. Od części psychicznej, bo czułem się na polu bardziej rozluźniony, cieszyłem się grą. Pomógł w tym dobry pierwszy start – mowa o czerwcowych mistrzostwach Polski match play. Wcześniej moje występy w MP były różne. Do Rajszewa jechałem więc bez specjalnych oczekiwań. Pierwsze dwie rundy stroke play zagrałem solidnie, jednak bez fajerwerków. Za to w półfinale pokonałem Alejandro Pedryca, co się nigdy wcześniej nie udało, więc byłem bardzo zadowolony. Wprawdzie w finale triumfował nade mną Mikołaj Kniaginin, ale i tak byłem bardzo szczęśliwy z drugiego miejsca. Jak to u sportowców bywa, niedosyt pozostał, bo zawsze chce się wygrać, ale dla mnie ten turniej to był przełom. Skoro na początek tego zwariowanego sezonu udało mi się tak dobrze wystąpić, to złapałem dużo pewności siebie na kolejne zawody. Co owocowało, bo Mistrzostwa Polski 19-30 ukończyłem również ze srebrnym medalem, a w połowie lipca zdobyłem tytuł wicemistrza kraju. 

Rywalizacja międzynarodowa była jeszcze ważniejsza?
Oczywiście. Wiadomo, że w Polsce rywalizujemy wśród znanych sobie twarzy, znamy pola, wszystkich wokół. Wyjazd z kadrą to inna bajka. Rośnie presja, bo już nie grasz dla siebie, a walczysz o wynik zwykle dla całej drużyny, grasz dla kraju. Największy sukces to triumf w rozegranych w Bułgarii European Team Shield Championship, gdzie byłem kapitanem polskiego zespołu. Panowała tam super atmosfera, grałem bardzo dobrze, pogoda dopisywała, więc zdecydowanie zapamiętam ten turniej, jako jedne z najlepszych zawodów, w jakich kiedykolwiek brałem udział.
Ostatnio rodzice spytali: gdybyś mógł wybrać jeden obiekt z całego świata, na którym chciałbyś trenować, to który by to był? Zastanawiałem się właśnie nad tą Bułgarią. Bo tam było extra! Pole w Pravets Golf Resort było rewelacyjnie przygotowane, a cały obiekt pozostawał w świetnej formie – poczynając od putting greenu na drivingu kończąć. Ciężko nie zwrócić uwagi nawet na takie drobne aspekty, jak fakt, że trawa na range’u była tak dobra, jak na polu.

Sporo trenowałeś w tym roku we własnym zakresie, w domu. Z kim zatem konsultujesz aspekty techniczne?
Najczęściej omawiam wszystko z Wacławem Laszkiewiczem, choć traktuję go bardziej jako mojego trenera-mentora. Od początku w rozwoju golfowym pomaga mi też mój tata. O aspektach technicznych często rozmawiam z Mateuszem Gradeckim, który bardzo mi pomagał, podpowiadał, jakie ćwiczenia robić. Po jego wskazówkach dotyczących poszczególnych faz swingu, trenuję już sam.

Czemu nie z trenerem akademickim z Fulton?
Postrzeganie roli trenera w USA jest inne niż nam się wydaje. Coach drużyny akademickiej to nie jest osoba, która stoi z tobą na range’u, patrzy jak grasz, analizuje, prowadzi za rękę. Gdyby miał z każdym członkiem drużyny tak robić, to by mu doby nie starczyło! Trener uczelniany to bardziej selekcjoner. U mnie na uczelni bywa tak, że trener wysyła wiadomość z informacją, że mamy w weekend zagrać 18 dołków, podesłać scorecard i na tej podstawie wybierze reprezentację na dany turniej. Jak się nie załapiesz, to daje jakieś wskazówki. 

To jest model, do którego nie byłeś przyzwyczajony?
U nas – czy to w Tokarach z Wacławem, czy to z Mikiem O’Brienem, a dalej Alvinem Brasseaux jako trenerem kadry – masz dużo większy kontakt. Trenerzy w Polsce podpowiadają, co robić, jak planować trening, dają wskazówki techniczne. W USA tego nie mam. Chcesz trenować – trenujesz, nie chcesz – twoja sprawa.

W polskiej kadrze dobrze się wszyscy znamy i jak komuś coś słabiej wychodzi, to staramy się pomóc. Jest dużo gry drużynowej. W USA stawia się bardziej na indywidualizm. Praktycznie nigdy nie gramy turniejów stricte drużynowych. Plusem za to jest liczba startów. Gram w lidze NAIA, czyli konferencji mid-west. Dużo mamy zawodów w stanie Missouri. Rzadziej wyjeżdżamy poza stan, a jeśli to zazwyczaj do Kansas czy inne graniczące z Missouri. Liczyłem, że nieco więcej będziemy latać po USA, ale rywalizacja koncentruje się w tej konferencji w naszym stanie i pobliskich, ale za to w sezonie startujemy co tydzień lub dwa.

Jak generalnie oceniasz swoją uczelnia, studia?
Jestem bardzo zadowolony z wybranego kierunku, czyli excercise science. Idę w stronę specjalizacji sport management. Bardzo podoba mi się połączenie różnych dziedzin – od finansów, przez sport do zarządzania.

Warunki treningowe też są OK. Staram się trenować codziennie. Nie mam z tym problemu, bo wciąż kocham golfa, trening sprawia mi przyjemność, to moja pasja, więc w każdej wolnej chwili biorę kij do ręki. Czas się zawsze znajdzie, jak jest się dobrze zorganizowanym. 
Nie muszę nawet jechać na pole. Mamy na kampusie taki mały range z 3 pachołkami ustawionymi na 50, 75 i 150 metrach i tam można ćwiczyć, kiedy się chce. Do tego zimą jest zamknięte pomieszczenie z Flightscopem. Pole mamy bardzo blisko – cztery minuty samochodem, ale niestety właśnie ten samochód jest tu kluczowy, bo aby się dostać na obiekt trzeba pokonać wiadukty nad autostradą, więc piechotą to właściwie niewykonalne. Zazwyczaj zabieram się więc z jakimś znajomym. Piłki na drivingu mamy bez limitu, mamy putting green, ale nie ma chipping greenu – ten aspekt trzeba ćwiczyć na polu. 

Oczywiście do treningu dochodzi obowiązkowa siłownia 5 razy w tygodniu, zazwyczaj między 7 a 9 rano. Mamy rozpisany plan ćwiczeń i należy go zrealizować. Weekendy wolne, ale często chodzę wtedy na siłownię sam, aby poprawiać mobilność i porozciągać się. 

A jak ludzie, ekipa z drużyny?
Początek był trudny. Starsi zawodnicy, którzy dobrze grali, źle znosili to, że przyjechał pierwszoroczniak i dobrą grą wygryzł kilku seniorów. Nie za bardzo za mną przepadali, ale ułożyło się. Drugi i teraz trzeci rok już fajnie przebiegał. Mamy teraz międzynarodową paczkę nie dość, że dobrych graczy, to jeszcze nieźle zgraną. Spotykamy się poza polem, urozmaicamy sobie czas grając razem np. w piłkę nożną. 

Jeśli sezon będzie już przebiegał bez restrykcji, to na jakie starty w USA najbardziej liczysz?
Chciałbym dostać się na wyjazd, który uczelnia organizuje najlepszym golfistom podczas tygodniowej przerwy wiosennej. W pierwszym roku udało się pojechać na Florydę, gdzie zagraliśmy w turnieju NCAA na zaproszenie. W zeszłym roku super fajnie i ciepło było w Alabamie. 

Jak się nam uda, to na koniec sezonu mamy mistrzostwa konferencji. Jeżeli je wygramy to jedziemy na NAIA Men’s Golf National Championships, czyli najważniejszy turniej dla drużyn z naszej dywizji. W tym roku odbędzie na polu TPC Deere Run, na którym rozgrywany jest John Deere Classic. Semestr naukowy skończy się pod koniec kwietnia, ale mam nadzieję, że przedłużę pobyt właśnie po to, by móc zagrać w tym turnieju. 

Gdybyś drugi raz mógł wybrać uczelnię…
To więcej bym się zastanawiał. Proces rekrutacji byłby inny. Teraz popularne jest wspomaganie się w wyborze wyspecjalizowaną agencją. To jest dobre, a podpisany z agentem kontrakt właściwie daje pewność, że na którąś z amerykańskich uczelni się dostaniesz. Więcej bym jednak zrobił researchu ze swojej strony.

Jakie są zatem Twoje rady dla młodszych kolegów z kadry, którzy chcą studiować i trenować w USA?
Żeby mimo współpracy z agencjami sami się w ten proces mocniej zaangażowali. Nie ma nic złego w tym, aby również we własnym zakresie szukać szkół w miejscach, które pozwolą przez większą część roku grać w golfa. Miejsce na mapie jest bardzo ważne. W jak dobrej szkole byś nie był, to jeśli leży na północy, to na polu dużo nie pograsz. Trzeba też pytać o warunki do treningu zimą – czy jest Trackman czy Flightscope.
Warto upatrzeć sobie uczelnią i samemu napisać maila do trenera – przedstawić się, spróbować porozmawiać. Warto popytać o opinię znajomych, może nawet napisać do pierwszorocznych studentów danej uczelni przez jakiś komunikator i poprosić ich o wrażenia. Oni powiedzą prawdę o tym, czy dobrze ich przywitano na uczelni itd. Początkowo może się to wydawać mało istotne, ale gdy nagle lądujesz na nieznanym sobie kampusie, jesteś sam, nikt nie pcha się z pomocą, nie ma wokół znajomych czy rodziców, to może być przytłaczające. Sugerowałbym też mocno popatrzeć na terminarz – gdzie drużyna wyjeżdża, jak często gra, gdzie startuje.

Za czym tęsknisz będąc w USA?
Poza rodziną i dziewczyną, to za małymi sprawami, jakich na co dzień się nie docenia. Zwykłe wyjście na zakupy spożywcze, kupienie świeżego pieczywa czy pojechanie do Tokar na grę. Nie zauważałem wcześniej, ile przyjemności taka codzienność daje. 

Rozmawiała: Anna Kalinowska



Fot. Strzały na Fairway’u / PZG / arch. prv. zawodnika






Więcej aktualności

Partner Strategiczny

Partner Generalny

Zarezerwuj TEE TIME
Dostępność WCAG