Otwórz wyszukiwarkę
Zamknij wyszukiwarkę
Zaloguj się
Zaloguj się do konta golfisty

Adrian Meronk: LIV obala stereotypy dotyczące golfa

LIV Golf Miami Practice Round

31 maja swoje 31. urodziny obchodzi Adrian Meronk i jak mówi, życzy sobie nade wszystko zdrowia. Wiele już zyskał przechodząc na początku roku do LIV Golf, ale też ma świadomość, że sporo stracił. O tym, co dokładnie, opowiada w rozmowie z Anną Kalinowską.

Co zyskałeś po przejściu do LIV?
 Zyskałem więcej czasu, funu z gry i stabilności finansowej. Cieszę się, że staję się częścią nowej koncepcji golfa, a nie jestem już w tym pędzie, wyścigu szczurów, jaki panuje na DP World Tour czy w PGA Tour. W LIV jesteśmy traktowani naprawdę wyjątkowo. Będąc w tej lidze mogę sobie pozwolić na więcej regeneracji między turniejami, mogę pracować nad tym, co jest potrzebne na dany turniej, nad techniką, jak np. poprawą swingu, co właśnie robię. Wreszcie jest na to czas.

Minusy?
Straciłem pozycję w rankingu OWGR, ale… szczerze mówiąc nie sprawdzam tego w ogóle. Wiedziałem, że przejście do LIV się z tym wiąże, jestem świadomy tego, że nie mam jak zdobywać punktów, poza turniejami Wielkiego Szlema. Pod koniec roku chciałbym wziąć udział w kilku turniejach DP lub Asian Tour, aby poprawić pozycję w rankingu, wtedy będę o tym myślał.

Co mogłoby czerpać DP World Tour z ligi LIV?
Wiele! Cała koncepcja LIV jest atrakcyjna dla młodych ludzi, może przyciągać młode pokolenie. To świeże, innowacyjne podejście, świetnie ujęte w sloganie „golf, but louder” (golf, tylko głośniej). Podczas gdy DP World Tour i PGA Tour pozostają tradycyjne, to w LIV jest więcej luzu, zabawy na polu, co jest bardziej ekscytujące dla młodych oraz dla tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z golfem. Świetne jest też to, że wszyscy startują w tym samym czasie, więc kibic będąc na jednym dołku w ciągu czterech godzin może zobaczyć wszystkich graczy i to nie ruszając się z miejsca. Na innych turniejach nie byłoby to możliwe. A grając w tym samym czasie – my jako gracze – mamy te same warunki pogodowe na polu.

Byłeś fanem LIV od początku?
Tak. Ja nigdy nie rozumiałem tego całego hejtu i kar nałożonych przez PGA. One chyba tylko pokazują, jak bardzo PGA Tour boi się LIV. Cieszę się, że jestem częścią ligi i wierzę, że opinia o niej też będzie coraz lepsza.

Szczególnie, że do LIV dołącza coraz więcej dobrych zawodników. Nadchodzi moment, kiedy ligi będą musiały się połączyć?
Dobre pytanie, ale nie do mnie. Nikt z zawodników nie wie, co musiałoby się wydarzyć, ciągle za to słyszymy jakieś plotki, pogłoski, spotkania, a zero konkretów. Połączenie się lig byłoby najlepszy scenariuszem dla światowego golfa.

Takie elementy, jak koncerty, luźna atmosfera na trybunach i wszelkie atrakcje dodatkowe wpłyną zapewne na zmianę stereotypu golfa, ale czy nie przeszkadzają zawodnikom?
Z roku na rok kibiców przybywa. Trzeba się do tego rzeczywiście przyzwyczaić. Muzyka pojawia się na kluczowych dołkach, a poza nimi na większości pola jest w miarę cicho, ale na pewno to nowość, do której trzeba się przywyknąć. To też zależy od turnieju, bo na niektórych w ogóle nie było jej słychać.

Czy bardzo podpadnę stwierdzeniem, że LIV to wielki event z małą dawką sportu?
Tak! Bo choć atmosfera jest luźniejsza, jest przyjaźniej, to rywalizacja pozostaje rywalizacją. Każdy chce wygrać, zająć jak najlepsze miejsce i to jest odczuwalne. Na pewno nikt na LIV nie odpuszcza, a z tego co obserwuję, to wręcz przeciwnie.

Bo nie tylko dla kibiców, ale i dla graczy ten format – zarówno indywidualny, jak i drużynowy – jest bardziej interesujący. Do LIV dołączą coraz więcej świetnych zawodników i każdy zły strzał w takim gronie słono kosztuje. Wszyscy dają z siebie 100 procent, a nakręca to format drużynowy. Dużo raźniej grać w teamie. Leaderboard cały czas się zmienia, patrzymy na niego non stop. To jest ekscytujące.

Który z dotychczasowych turniejów LIV najmilej zapamiętasz, który był najfajniejszy jako event?
Ten w Australii. To najlepszy turniej z kalendarza i teraz mogę to potwierdzić ze swojego doświadczenia. Przyszło ponad 100 tysięcy ludzi nas obserwować, a w ogóle fajny vibe jest na turniejach w Australii, ludzie doceniają tam dobrego golfa. Nie tak jak w USA, gdzie zdarza się usłyszeć jakieś obraźliwe sformułowania padające z ust publiczności w stylu „mashed potatoes” co niewiele ma wspólnego z golfem. W Australii kibice sporo piją, ale są nastawieni bardziej na sport. Mam też wrażenie, że bardzo mnie polubili, czułem wielkie wsparcie z ich strony.

Po około 14 latach zdecydowałeś się na zmianę trenera, kończąc współpracę z Matthew Tipperem.
Współpracuję od jakiegoś czasu ze szkoleniowcem o wielkim obyciu na największych turniejach, w tym wielkoszlemowych, mającym ogromne doświadczenie w pracy z czołówką, pracującym m.in. z Johnem Rahmem. Nazywa się Dave Phillips i jest współzałożycielem TPI. Drugi założyciel TPI jest bardziej od biomechaniki i fizjoterapii.

Byłem u nich w Titleist Performance Institute parę razy w tym roku i bardzo mi się podoba to, jak Dave prowadzi zawodników. Stąd decyzja, że czas na zmiany. Najbardziej podoba mi się prostota przekazywania poleceń i ćwiczeń. Wskazówki są łatwe, a ich celem jest to, aby mi się łatwo i przyjemnie grało. Czuję, że ułatwiło mi to grę. Pracujemy teraz nad poprawą swingu.

Co da się zmienić w swingu, który wydawał się idealny?
Nikt nie ma idealnej techniki, zawsze jest coś do poprawy. Ale przez ostatni rok miałem trochę problemów z plecami, więc z Davem pracujemy nad taką zmianą swingu, aby odciążyć plecy i zminimalizować ryzyko kontuzji. Zmiany nie widać gołym okiem, to bardziej chodzi o moje czucie wewnętrzne, a działa efektywnie.

Jeśli chodzi o fizjoterapię, to mam dobrego specjalistę w Polsce, który od lat pracuje z Hubertem Hurkaczem i z nim jeździ na turnieje. Nazywa się Jakub Rogalski i ja też zacząłem z nim współpracować. Najchętniej spotykałbym się z nim na co dzień, ale mój styl życia na to nie pozwala, więc pozostają mi ćwiczenia, które mi zadaje online i sam robię.

Moja rutyna się nie zmieniła – jakieś 1,5-2 godzin codziennie poświęcam na rozciąganie, rollowanie, medytację. Wciąż też pracuję z coachem Bevisem Moynanem.

Jak oceniasz swoje ostatnie występy?
Jestem zadowolony z gry, z wyników nie za bardzo, ale pewnie też przyjdą. Było parę solidnych rund, ale stać mnie na więcej. Liczę, że wyniki będą się poprawiały i że trafię z formą na wielkoszlemowe US Open (13-16 czerwca), British Open (18-21 lipca), a dalej na olimpijski turniej (1-4 sierpnia). Natomiast igrzyska będą czwartym turniejem z rzędu, w połączeniu z LIV i z British Open, więc ciężko przygotować się oddzielnie na ten występ, rutyna pozostaje rutyną treningową, a kluczowe będzie zachowanie jak najwięcej energii.

Jakie jest w tym roku nastawienie golfowej czołówki światowej do olimpijskiego turnieju?
Nic się nie zmieniło. Kalendarz zawodowego golfa jest niezwykle napakowany turniejami, a te wielkoszlemowe pozostają najważniejsze. I nie sądzę, że to się kiedykolwiek zmieni.

Podejście do igrzysk to kwestia indywidualna. Dla mnie olimpiada jest niezwykle ważna, od dziecka oglądam imprezę czterolecia i zawsze marzyłem, by w niej wystartować. Ale nie ma się co oszukiwać – dla większości graczy z czołówki nie jest to priorytet. Część zrezygnuje z udziału, jak uczynił to Brooks Koepka. Na szczęście Rory McIlroy czy Scottie Scheffler się wybierają, więc mimo wszystko będzie mocna ekipa.

Czy znasz Le Golf National – gospodarza olimpijskiego turnieju?
Grałem tam dwa razy, ostatnio we wrześniu 2022 r. podczas Cazoo Open de France. Pole jest bardzo fajne, wymagające. Trzeba prosto i daleko uderzać.

Jakie miejsce brałbyś w ciemno?
Medal olimpijski. Jeśli trafię z formą i zagram swojego dobrego golfa, to wierzę, że jestem w stanie go zdobyć. Nie zamierzam nakładać na siebie wielkiej presji, wiem że lipiec/sierpień to będzie intensywny czas, ale dam z siebie wszystko. Nie mogę się doczekać igrzysk!

 

Fot. baza LIV Golf
Tekst: A. Kalinowska


Więcej aktualności

Partner Strategiczny

Partner Generalny

Zarezerwuj TEE TIME
Dostępność WCAG